Impreza „Myśląc o koniu” była nowym świetnym doświadczeniem. Zwłaszcza dla mnie, dla absolutnego żółtodzioba w końskim świecie.
A szacunek i profesjonalizm, z jakim trenerzy podchodzili do koni były dla mnie momentami wręcz wzruszające. Tutaj nie było miejsca na to, żeby pokazać swoje umiejętności za wszelką cenę. Można było pokazać tyle, na ile pozwalały konie. Zbyt duże ambicje gubiły trenerów, bo konie bardzo szybko to weryfikowały i sprawiały, że szybko trzeba było sobie przypominać czym jest P O K O R A , spokój i opanowanie. A mi pokazało, że nie tylko takie żółtodzioby, jak ja mogą mieć problemy z komunikacją z koniem, problem z opanowaniem emocji, problem z koncentracją. Pokazało, że profesjonaliści też tak mają! Ktoś tam mądrze powiedział : „Koń się nigdy nie myli, to my się gubimy”
Zdjęcia wyżej, to prezentacja młodych ogierów, które jeszcze nigdy nie były w żaden sposób szkolone, które potem losowali trenerzy i pracowali z nimi przez kolejne 3 dni, co mogliśmy obserwować na żywo, Na zakończenie imprezy, w finale trenerzy pokazali, co udało im się osiągnąć i jaką zbudować relację z koniem. Wszyscy trenerzy pracowali wyłącznie naturalnymi metodami.
Od pierwszych chwil pracy trenerów z młodymi końmi uwagę moją (i chyba nie tylko moją) przykuł Robert Trosch . A kiedy życzyliśmy mu powodzenia w zawodach i wygranej, dogaszając papierosa, powiedział z ciepłym uśmiechem, że „to przecież nie jest najważniejsze, najważniejsze, żeby koń to przeżył.”
Co tylko potwierdziło, że jest właściwą osobą we właściwym miejscu.
Praca trenerów w roundpenach
Jedne psy oglądają, inne psy … korzystają z chwili spokoju…
Niedzielę rozpoczęliśmy tak: (zdziwieni?)
Piękną Mszą, pięknie prowadzoną przez księdza Bogdana w asyście border collie. Wspólne, na bieżąco wypowiadane intencje, bardzo kameralna atmosfera były naprawdę fajnym, bardzo emocjonalnym przeżyciem. Warto było zerwać się wcześnie rano, po 3 godzinach snu!
No, nie było siły, żeby nie wyjechać stamtąd z głową naładowaną przede wszystkim pięknymi obrazami koni i okolicy, nowymi znajomościami, nową i tą już wcześniej zdobytą, ale przypomnianą wiedzą, nowymi pytaniami i… wątpliwościami – tego mi trzeba było!
Co do wątpliwości, to oczywiście, mam „Ale”. Nie byłabym sobą, jakbym nie miała żadnego „ale”!
Pierwsze „ale”.
Jako behawiorysta – zaczęłam się zastanawiać, czy dotarcie do konia musi być oparte niemal wyłącznie na wzmocnieniu negatywnym? Nawet jeśli robi się to z ogromnym wyczuciem, działając presją bardzo delikatnie (jakkolwiek to brzmi), to ciągle jest to bazowanie na karze.
Przecież pracując z psami, prowadząc terapię behawioralną bazuję głównie na pozytywnych wzmocnieniach, które sprawdzają się najlepiej. I tutaj nie ma pola do dyskusji. Wyniki mojej pracy z psami, wyniki badań naukowych są jednoznaczne. A że konie dopiero poznaję, to przez moment pomyślałam, że może faktycznie konie tak się trenuje, że może one „potrzebują” tego typu wzmocnienia.
Jednak intuicyjnie czuję, że coś tutaj nie gra. Nie pomogły mi rozjaśnić tej kwestii ani kolejne wykłady, ani kliniki, ani pokazy, ani rozmowy z doświadczonymi koniarzami. Wszystko tutaj, mimo że z ogromnym wyczuciem, to kręci się wokół wzmocnień negatywnych, a nawet zwykłej awersji.
Tak się to robi? – na dzisiaj nie znam odpowiedzi na to pytanie.
Drugie „ale”.
Od samego początku, kiedy jeszcze przed imprezą przeczytałam program i listę zaproszonych gości, niepokoił mnie jeden punkt programu: wykład i pokaz pracy behawioralnej z psami, które miał poprowadzić człowiek, którego metody pracy z psami są – mówiąc delikatnie – co najmniej dyskusyjne. Postanowiłam jednak poczekać do samego momentu wykładu i późniejszej pracy na żywo gościa, którego nazwę pan „Ale”.
Wykład na temat sygnałów uspokajających prezentowanych przez psy był na bardzo mizernym poziomie, momentami czułam się wręcz zażenowana. W zasadzie, to nawet nie był wykład, to były odczytane slajdy z regułkami (możliwe, że ściągniętymi gdzieś z Internetu) na temat psiej mowy ciała, do której pan „Ale” podszedł bardzo pobieżnie. Bez próby wyjaśnienia, że czymś innym są sygnały stresu, a sygnały wygaszające, bez uświadomienia, że dany sygnał należy interpretować mając na uwadze kontekst sytuacji, bez próby pokazania na psach – miał taką możliwość(!), bez bardzo wielu ważnych rzeczy, które mógłby zawrzeć w wykładzie. Co utwierdziło mnie w tym, że temat sygnałów stresu dla pana „Ale” jest raczej mało istotny, że w pracy z psami niewiele uwagi poświęca psim emocjom. Tak ważnym aspektem pracy z psem! Temat pewnie był zrobiony „pod publiczkę”, bo to temat mało kontrowersyjny i było wiadomo, że nikt się nie doczepi.
Sygnały uspokajające/stresu w moim wydaniu >>>
Kiedy kolejnego dnia, na swoim pokazie pan „Ale” powiedział kilka fajnych rzeczy, z którymi się zgadzam, sama stosuję i proponuję swoim Klientom, to pomyślałam, że kurczę, może nie będzie tak źle, a ja jestem zwyczajnie uprzedzona. Jednak brak konsekwencji w tym co mówi, a co robi szybko sprowadziło mnie na wcześniejsze tory myślenia. Kiedy jego propozycje dla właścicieli pracy z ich psami sprowadzały się głównie do karania, nie mając przy tym żadnej wiedzy jak żyją te psy, czy mają zaspokojone swoje potrzeby etc, kiedy zobaczyłam, że przestraszonemu border collie, który desperacko szukał wsparcia w opiekunie, zakłada dławik, na który pies zareagował charczeniem, co pan „Ale” zinterpretował, że pies robi to celowo, bo chce „postawić na swoim”, kiedy usłyszeliśmy, że pies nie powinien chodzić w szelkach, bo to sprawia, że ciągnie i automatycznie idzie przed przewodnikiem i (OCZYWIŚCIE!) w ten sposób dominuje przewodnika (członki już miałam nisko opadnięte), kiedy obserwując pana „Ale”, który mając obok siebie przestraszonego chihuahuę, wzmagał jego stres, absolutnie, nie tyle nie respektując sygnałów wysyłanych przez psa, co ich w ogóle nie zauważając, byłam już pewna, że ten człowiek powinien być ostatnią osobą, która może podpierać się autorytetem Akademii JNBT, a niestety, Akademia firmując takich ludzi jest niekonsekwentna, bo jak się mają takie sposoby pracy z psami do tego, co proponuje Akademia JNBT w pracy z końmi?
A może mają bardzo wiele? W końcu awersja i negatywne wzmocnienia, to K A R A – inaczej stosowana, ale kara.
Dzięki Wam, że razem tam byliśmy! Wy już tam wiecie, o kogo chodzi… 🙂