I weź tu człowieku bądź dobry i ugotuj coś dla Koleżaneczki! Dość, że wegetarianka (to, akurat mała niedogodność, bo generalnie zwierząt nie jadamy), to jeszcze jakieś tam gluteny i inne białka Biedaczce nie służą, no i tutaj trzeba już starannie dobrać składniki, żeby coś dobrego takiemu Dziwadłu stworzyć.
Wpadłam na genialny pomysł: „ugotuję Jej leczo! Moje, sprawdzone od wielu, wielu lat, sojowe leczo!”. No i ugotowałam. Wyjechałam z garem lecza na stół.
I tutaj powinnam skończyć wpis. „Kasia, jest pyszne! tylko nie mogę teraz, mam zbyt dużego kaca”
I takim oto sposobem miałam co jeść przez kolejne trzy dni.
Składniki lecza, ilości nie podam, bo zawsze robię „na oko” dostosowując do potencjalnej ilości spożywających:
- suche „kotlety” sojowe – czytamy skład kotletów i z jakiej soi są robione. W Polsce na szczęście niemal 100% soi nie jest GMO. Za to w składzie „kotletów” można znaleźć inne cuda, jak choćby skrobię ziemniaczaną. Kotlety zalewamy wrzątkiem i niech się namaczają. W tym czasie:
- cebula
- pieczarki
- papryka (mogą być różne kolory)
- czosnek
- koncentrat pomidorowy
- przyprawy w tym 1 łyżeczka cukru
Wszystko to kroimy i w kolejności jw. ładujemy na rozgrzaną oliwę i dusimy przez chwilę. W tym czasie wyciągamy namoczone „kotlety” sojowe, nie odciskamy wody, i kroimy w paski/grubą kostkę – jak komu pasuje i wrzucamy do reszty duszących się warzyw i dalej dusimy na małym ogniu z 10 min.
W tym czasie, kiedy wszystko nam się dusi, chwytamy za koncentrat pomidorowy, rozcieńczamy go z ok. 300ml zimnej wody. Dodajemy sól/pieprz/papryka w proszku(dużo!)/zioła oraz surowy wyciśnięty czosnek + 1 łyżeczka cukru. Myrdamy i wlewamy do duszących się glutów. Chwilę gotujemy, aż troszkę wszystko odparuje a sos stanie się lekko gęstawy. I już!
p.s.
W lodówce wytrzymuje 2 – 3 dni (dzięki Koleżaneczce ta wiedza) i nawet smakuje na zimno.