Odwiedzając Polyannę, widząc za każdym razem te wspaniałe stare jabłonki i śliwy rosnące tuż obok łąki, całe umęczone ogromem owoców na swych gałęziach, nie ma siły, żeby człowiek nie wpadł na głupi pomysł, no nie ma siły! A jak jest kobietą, to już na pewno wpadnie na głupi pomysł… No i kobieta wpadła na pomysł! A co gorsze, podzieliła się pomysłem z innymi: „tyle dobra się marnuje! A jakby tak zrobić jakie powidła, marmolady, albo dżemy, albo może musy…?”.
Pojechała.
Za dwa dni znowu przyjechała w odwiedziny do Polyanny, i cóż, na pomysłową kobietę czekały trzy wielkie siaty śliwek i jabłek.
NO! SAMA CHCIAŁA! TO MA! NIE CIESZY SIĘ?
Oczywiście, że się cieszy, wręcz hip, hip, hura z radości robi ! HIP! HIP!HURA!
Jak zwykle, zrobiliśmy po swojemu, czyli po najniższej linii oporu, bez żadnych cukrów, żelfixów, czy tam tych innych polepszaczy, ulepszaczy…
Owocki się rozgotowały, wyparowały – tak, tak, mogłyby bardziej, ale szkoda, po pierwsze: czasu, po drugie: witamin, a i tak przecież zeżremy! Przed zimą zeżremy – tak samo, jak ogórki, które kisiliśmy na zimę. Przy oszczędnym otwieraniu słoików, może do połowy listopada wystarczy nam tych ogórków. A nieskromnie mówiąc, ogóry wyszły GENIALNE!
Wracając do owocków. Część zapakowaliśmy do (wygotowanych) słoików w takim stanie, w jakim się rozgotowały, część zmiksowaliśmy na gładki mus, do jabłek dorzuciliśmy trochę cynamonu i kurkumy, i już.
10 min. pasteryzacji i dziękujemy za uwagę, słoiczki poleciały na półkę.
Wspaniale wyglądają nasze półki „na zimę”.
A kobieta ma już pomysł na kolejne…
HIP!HIP!HURA!