K & S – spotkanie #2

– Hej stary! Jesteś z nami już miesiąc! Ogarniasz? – starszy sierżant Piotr krzyknął z dyżurki na powitanie do wchodzącego do komisariatu S.

– Cześć! Ogarniam, ogarniam… – S. machnął ręką i krzywo się uśmiechnął do sierżanta, który bardziej przypomina dobrotliwego wujcia ze wsi niż policjanta. Pozory mylą. Starszy sierżant Piotr jest prawdziwym policjantem, takim z krwi i kości, z powołania. I chociaż nikt niczego nie mówi i chyba pozostali policjanci niczego nie podejrzewają, to on doskonale wie , że S. nie jest zwykłym „nowym”. Jednak nie drąży tematu, nie zaprząta sobie tym głowy. Wie, że wcześniej czy później, dowie się, o co chodzi. Chociaż podskórnie, już wie, po co w Brzózkowicach nagle pojawił się „nowy” policjant.

S. poszedł od razu do gabinetu komendanta. Zapukał do drzwi.

– Wejść!

– Dzień do…

– Dobry,  dobry. Coś nowego? – komendant szybko przeszedł do sedna, wskazując krzesło, na którym S. od razu usiadł. Komendant ciągle siedział za biurkiem, zerkając na S., przeglądał jakieś dokumenty.

– W sumie nic. Mam jednego pewniaka, co do wspólników. Tego Sułka. Na razie mam na niego oko, nie chcę go za szybko spłoszyć. A i tak, zanim nie przekopiemy podwórka Perciocha, nie ruszymy dalej. Musimy mieć zgodę góry, no i najpierw wyłapać i zabezpieczyć jego psy.

–  To wiem, skarg na Perciocha i jego psy mamy, o tyle! – komendant podniósł rękę nad swoją głowę. – Sam wiesz. Karmi je, szczepi, nikogo nie ugryzły, to i powodów do odebrania ciągle nie ma.  W gminie też ciągle kombinują i szukają czegoś, co pozwoli zrobić porządek z Perciochem i jego psami. Ale! NAJWAŻNIEJSZE! W końcu jest nakaz. – Komendant podniósł kartkę papieru.  – Możemy w końcu zrobić z nim porządek. Wjeżdżamy mu na posesję! Dadzą nam ludzi i sprzęt z Katowic. Ale z psami musimy sobie sami poradzić i gdzieś je przechować. Burmistrz współpracuje, więc tutaj nie powinno być problemów.

– Świetnie! To co? Bierzemy się za psy? – zapytał S.

– Tak! – komendant podniósł się z krzesła i pochylił przez biurko, podając S. karteczkę. – Tutaj masz namiary na weterynarza, drugi namiar, na psią behawiorystkę. Nasza miejscowa. Dziewczyna ma łeb na karku. Ma też fundację pomagają psom. Może się przydać. Trzeci namiar na schronisko. Jak nic nie wymyślisz, psy mogą tam pojechać. W schronisku są już wstępnie poinformowani. Musisz tylko dograć wszystko, żeby mieli przygotowane miejsca dla psów. Papiery i burmistrza biorę na siebie. A teraz, niestety, zapraszam na służbę w dyżurce.

– Tak jest! – Wstając, S. „zasalutował” do czoła. – Idę się przebrać.

S. przebrany w mundur wszedł do dyżurki i stanął przy biurku. Piotr już zbierał z niego swoje rzeczy. Otworzył zeszyt z dzisiejszymi zgłoszeniami i pokazał palcem na co S. ma zwrócić uwagę.

– Nie ma dzisiaj dużo. Wyjątkowo spokojny dzień. Było zgłoszenie o bójce przy moście. Patrol, tzn. Wojtek i Gośka już tam są. – Sierżant stukał palcem w następny wpis. – To zostawiłem dla ciebie. Jest nazwisko i numer telefonu. Zadzwoń. – Skończył, wymownie spoglądając na S., który nie zauważył tej wymowności w oczach sierżanta Piotra. S. ciągle stał przy biurku z nieobecnym wyrazem twarzy. – Zadzwoń! – Piotr powtórzył głośniej. – Spadam do domu! Cześć! – Wyszedł z dyżurki.

Do S. dopiero teraz dotarło, co mówił Piotr.

– OK, zadzwonię tam za chwilę. Dzięki! – krzyknął do wychodzącego Piotra. Teraz musi dokończyć  układać w myślach, to na co przed chwilą wpadł. A trzeba wiedzieć, że mózg S. działa specyficznie. Impulsywnie. I jeszcze nigdy go nie zawiódł. S. ma wyjątkowe zdolności kojarzenia faktów, świetną pamięć do ludzi, miejsc i… nos do zapachów. Może to jakaś dysfunkcja jego mózgu, ale jemu się przydaje. Zapachy, na które inni nie zwracają  uwagi, on czuje i zapamiętuje.


Kiedy S. pierwszy raz pojawił się w domu Perciocha, jako nowy policjant w Brzózkowicach, pod pretekstem zgłoszenia, że jego psy głośno ujadają i przeszkadzają sąsiadom, to od początku miał wrażenie, że Percioch kogoś ukrywa w swojej ruderze, w pomieszczeniu tuż obok wejścia. S. wtedy nie drążył tematu. Musiał najpierw poznać Perciocha, zobaczyć, jak żyje, zobaczyć jego psy. Chciał poznać otoczenie jego domu i jego sąsiadów.

Percioch, to kawał obleśnej, złośliwej i cwanej gnidy. Ma 65 lat, jest potężnym mężczyzną o zaniedbanych, długich i mocno przerzedzonych siwych włosach. Ma niechlujny zarost, zębów w ogóle nie ma. Zawsze cuchnie. Dzieci się go boją, dorośli unikają. Przy każdej okazji wydziera się wniebogłosy, a to na sąsiadów, a to na swoje psy. Zdarza się, że któregoś popchnie lub kopnie. Często psy gryzą się między sobą. A do tego żywi je jakimiś odpadami z rzeźni, co – zwłaszcza latem – jest kolejnym powodem smrodu, ponieważ psie „jedzenie” trzyma za domem… W starej wannie. Nie ma lodówki, często wyłączają mu prąd. Kiedyś, kiedy mieszkała z nim jeszcze jego żona – nikogo nie dziwiło to, że nagle uciekła – to dom był ładny, zadbany. Teraz jest rozwalającą się ruderą. Samo podwórko, to duża działka, kiedyś z przodu był ładny ogród. Teraz nie ma po nim śladu. Za to ciągle stoi garaż i komórka. Obok znajduje się ogromna kupa nie wiadomo czego – tego, co Percioch znosi, a może kradnie? Tylko Bóg jeden wie, skąd te rzeczy bierze. Jedno jest pewne – jest utrapieniem wszystkich sąsiadów. A! I twierdzi, że jest myśliwym i już niejednemu zwierzęciu serce z piersi wyrwał i „jak będą fikać, to im też powyrywa!”. Ile w tym realnej groźby, a ile kreacji – nie wiadomo. Ludzie mówią, że widzieli go z bronią, jakby wiatrówką, może inną strzelbą. Policji udało się ustalić, że Percioch nigdy nie miał zarejestrowanej żadnej broni, a i nigdy nie udało się znaleźć u niego jakiejkolwiek broni palnej, ani innej, która wskazywałaby na to, że faktycznie może polować na zwierzęta. Oczywiście, to że nie jest myśliwym, od razu udało się sprawdzić w Kole Łowieckim. A to, że może być kłusownikiem, nikogo by nie zdziwiło.

– A ty, synek? Czego tutaj? Masz do mnie jakąś konkretną sprawę? Czy tylko mi chcesz dupę zawracać? – Percioch, bez ogródek wyparował do S. , który grzecznie stał przy furtce poowijanej łańcuchem.

– Dzień dobry. Sebastian Got z Policji w Brzózkowicach.

– No widzę! Nowego szczawia przysłali! A co? Szeryfowi nie chciało się przyjść osobiście? – Percioch dalej prowokował. – Co tym razem? Znowu damulkom psy przeszkadzają? – Percioch wydzierał się już na całe gardło – I mówię od razu, psów się nie pozbędę!

– Tak. Ludzie narzekają…

– O! następny pies! Psia mać! – Percioch ryknął i splunął, widząc zbliżającego się drugiego policjanta. Tomasz jest młodym, dwudziestokilkuletnim mężczyzną, świeżo upieczonym policjantem. Dzisiaj razem z Sebastianem patrolują okolicę i reagują na zgłoszenia.

– I co? Ta kurwa, Zośka na mnie dzisiaj naskarżyła? – Oblech zwrócił się do Tomasza. – Już ja jej pokażę! Francy jednej! – Percioch pieklił się w najlepsze.

– Spokojnie panie Percioch. Jest pan sam w domu? Możemy wejść, żeby przyjrzeć się psom? – Policjant Tomasz był zły sam na siebie, że znowu ta sama śpiewka, że nie byli w stanie zrobić nic więcej. A Sebastianowi o to właśnie chodziło. Żeby chociaż wejść na podwórko, może nawet do domu. Im więcej teraz zobaczy, tym lepiej.

– Jak się tylko nie boicie psów… Ale! Pies z psem, to się zawsze dogada… – Percioch zaczął rechotać i dziwnie bulgotać. Odwinął łańcuch i uchylił ledwie trzymającą się furtkę. – Spierdalać! – ryknął do podchodzących, zaciekawionych psów.  – Psy w sekundę zrobiły uniki i odsunęły się na metr. Sebastian ani na chwilę się nie zawahał. Uwielbia psy, zna doskonale ich mowę ciała, wie jak się zachować. Przez wiele lat jego policyjnym partnerem był owczarek belgijski. Razem pracowali przy narkotykach. Kiedy okazało się, że umiejętności Sebastiana dużo bardziej przydają się w sprawach związanych z morderstwami, zaginięciami ludzi i w rozpracowywaniu seryjnych zabójców,  Bor – tak miał na imię pies – właśnie przechodził na emeryturę. Sebastian nie wyobrażał sobie innego scenariusza, jak tylko taki, że pies zostaje u niego. I został. Umarł 3 miesiące temu. Miał 15 lat.

Weszli na podwórko. Sebastian szybko przeliczył psy. Było ich 10.

– To wszystkie psy? – rzucił pytanie.

– Ta… było 13, ale dwa zdechły, jednego zagryzły.

– Acha… – Sebastian nie okazywał żadnych emocji, starał się, jak najwięcej zobaczyć i zapamiętać.  – A co się stało z ich ciałami? – ciągnął dalej.

– No, co? Zakopałem w lesie! – szybko odpowiedział Percioch.

– Pokaże nam pan jakieś książeczki zdrowia psów, albo zaświadczenia o szczepieniu przeciwko wściekliźnie? – zapytał policjant Tomasz.

– Jak już was wpuściłem, to pokażę. – Percioch skierował się w stronę domu, policjanci szli za nim a wokół nich biegały ciekawskie i – co zaskakujące – bardzo przyjaźnie nastawione psy. Do tego, nie były ani wychudzone, ani brudne, nic nie wskazywało, żeby któryś pies był chory. Za to niemiłosiernie cuchnęły! Wyglądały, jakby były ze sobą spokrewnione. Wszystkie miały jasnożółtą – różniącą się odcieniami – krótką sierść. Były dość duże, na smukłych łapach, o dość długich i wąskich pyskach, i długich ogonach, którymi ciągle wesoło merdały. Ech, tylko psy tak potrafią. Wprawne oko, mogłoby dopatrzeć się w nich cech charta.

Tomasz został z psami na podwórku, Sebastian wszedł – bez pytania o zgodę – do domu. Zatrzymał się w przedpokoju, tuż obok wejścia do jakiegoś pomieszczenia. W futrynie nie było drzwi, wisiała jakaś obleśna, stara i brudna zasłona. Już chciał tam zajrzeć, kiedy tuż przed nim wyrósł Percioch.

– O! Widzę, że szczawik ciekawski… oj, nieładnie, nieładnie. – zaczął wymachiwać przed jego oczami psimi zaświadczeniami o szczepieniu. Sebastian nie zareagował. Od razu wziął się za przeglądanie zaświadczeń. Wg nich, powinno być 6 psów i 4 suki.

– Tomasz! Możesz policzyć ile jest psów, ile suk? – Sebastian krzyknął w stronę otwartych na zewnątrz drzwi.

– Jasne! Chwila! – odpowiedział Tomasz i po chwili krzyknął: – 6 psów i 4 suki!

– A co z rozmnażaniem psów? Kastrowane są? – teraz Sebastian zwrócił się do Perciocha.

– W naturę, to ja się nie wtrącam. A młode U T Y L I Z U J Ę … – Percioch niemal przeliterował ostatnie słowo, stojąc tuż przy Sebastianie i prowokacyjnie patrząc mu w oczy.  Sebastian zachował kamienną twarz. Mimo, że miał ogromną ochotę odepchnąć go od siebie. Smród Perciocha był nie do zniesienia! Nagle do nosa Sebastiana dobiegł inny zapach, a raczej kolejny smród, którego wcześniej tutaj nie czuł. Musiał wyjść na zewnątrz, żeby nie dać po sobie poznać, że ma ochotę zwymiotować. Był to okropny zapach odchodów, połączony z czymś słodkim a jednocześnie czymś zgniłym, kwaśnym. Mimo, że Sebastian nie umiał go określić, to na pewno go zapamięta. Percioch nic nie poczuł i nie zauważył.


Dwa tygodnie później, kiedy Sebastian miał coraz więcej dowodów wskazujących na winę Perciocha, a tylko ciągle brakowało mu świadków, albo ewentualnych wspólników, kolejny raz wybrał się w okolice jego domu. Po drodze coś wymyśli! Zatrzymał samochód niedaleko jego rudery. A że ma do dyspozycji starego Forda Focusa, to może z nim robić, co mu się żywnie podoba. Otworzył klapę od silnika, oparł się o bok samochodu i czekał. Sam nie wiedział na co. ale czekał. Wyciągnął z kieszeni jednego papierosa i zaczął go obracać między palcami. Mimo że nie pali papierosów, zawsze ma kilka sztuk przy sobie plus oczywiście, zapałki. Było koło 20:00, już ciemno, i ciągle bardzo ciepło. Za ciepło jak na wrześniowy wieczór, ale w powietrzu było już czuć jesień. Po chwili zaczął mieć pewność, że te Brzózkowice, to całkiem przyjemne miasteczko. Dużo zielonego, jest gdzie łazić, rzeczka, góry… Czegóż chcieć więcej? No, może jeszcze tylko kobiety? „Eeee! Na baby przyjdzie jeszcze pora!” – W myślach skarcił sam siebie. Skup się na robocie i szybko wracaj do siebie!  Chociaż… Jak dożyje emerytury, to może tutaj mógłby zamieszkać. Z myśli wyrwał go nagły zgrzyt otwieranej gdzieś niedaleko jakiejś bramy i dochodzące głosy:

– No, żeż kurwa mać! Ciiiszeeejjj nie umiesz jełopie!

– Dobra, dobra, nie histeryzuj – odparł drugi głos.

To u Perciocha! Kiedy Sebastian zauważył, że osoba, która wyszła od tego oblecha idzie w jego kierunku, szybko włożył nieodpalonego papierosa w usta i zanurzył ręce w silniku. Przeklinając, udawał ogromne zdenerwowanie na rupiecia, którym przyszło mu jeździć. Przechodzień zainteresował się przeklinającym facetem pochylonym nad silnikiem. Zauważył papierosa. Postanowił podejść. W tym samym czasie Sebastian miał zamiar go zaczepić.

– A przepraszam pana, autko przestało działać? – Zapytał mężczyzna, którego bardziej interesowało wyżulenie papierosa, niż to, że komuś zepsuł się samochód. Od pierwszego rzutu okiem wyglądał na prawdziwego menela i pijaczynę. – A może mógłbym panu w czymś pomóc? – ciągnął menelik.

Sebastian w myślach szybko „przewertował” osoby, które tutaj poznał, które widział. Tego pijaczyny w jego pamięci nie było. Więc i jest szansa, że pan menel nie wie, że on jest „nowym” policjantem w Brzózkowicach.

Sebastian, z udawaną rezygnacją, oparł się o samochód. Bez słowa wyciągnął papierosa, którego w sekundę pijaczek przechwycił i pytająco czekał na ogień.

– Jestem Seba. – przedstawił się S. i wyciągnął brudną rękę na przywitanie. Zaraz ją cofną, pokazując, ze jest brudna.

– Kazik Staszak. Dzięki za papierosa. – odwzajemnił się pijak.

– Raczej mi pan nie pomoże z tym gratem. Olej gdzieś wycieka. Dolałem. Wciąż nie odpala. Chyba go tutaj zostawię, a jutro odholuję do warsztatu. – wymyślał na poczekaniu Seba.

– To może pomogę go panu przepchnąć na ten parking, tutaj niedaleko, koło delikatesów, żeby nie stał na drodze. – Zaofiarował swą pomoc pijak Kazik. – Ale pan to chyba nie tutejszy? Daleko ma pan do domu? – ciągnął przytomnie pijaczek.

– Trafił pan. Jestem z Krakowa, a tutaj jestem u rodziny mojej narzeczonej. Jeszcze tydzień pod jednym dachem z przyszłymi teściami.. ech.. – Seba ze zrezygnowaniem machnął ręką.

– Współczuję panie kolego  – z udawaną troską odparł menel.

– A pan? Mieszka gdzieś tutaj? – zapytał Seba.

– Mieszkam, ale trzy ulice dalej i właśnie wracam od koleżanki. Takiej, wie pan – tutaj menel zaczął wymownie mrugać okiem – Co dobrze człowiekowi zrobi. Niby człowiek stary, niby schorowany, ale ważne, że na babki ciągle ma się ochotę.

– Aaa, no to podstawa – Seba, udając, że doskonale go rozumie, szelmowsko się uśmiechając, przyglądał się uważnie pijaczynie, który w ściemnianiu był równie dobry, jak on sam. Ciekawe, czy podał mu prawdziwe imię i nazwisko? – A ta koleżanka, to tutaj gdzieś mieszka? A zresztą, nie moja sprawa! To, co? Przepychamy tego rupiecia? – Seba nagle wrócił do tematu samochodu.

– Pchamy! – z entuzjazmem odparł pijak, licząc na łatwy zarobek za swą – oczywiście – „bezinteresowną” pomoc. „Niech frajer wyskakuje z fajek, albo z piątki na piwo. Goguś z Krakowa się znalazł!” – pomyślał Kazik, kiedy już przepychali samochód na pobliski parking. – Uwaga, na samochód obok. Z nią lepiej nie zadzierać. – Menel doskonale wiedział, że to samochód K. Był dość charakterystyczny.

Seba, oczywiście wiedział, że bez zapłaty za „bezinteresowną” pomoc się nie obejdzie, ale czuł, że warto było. I chociaż zakodował to, że pijak powiedział o jakiejś „onej, z którą nie warto zadzierać”, to nie skupiał się teraz na tym.

– Proszę, odwdzięczę się panu tylko tyloma fajkami. Nie mam więcej, ale dorzucę 10zł? – Seba wyciągnął te 4 papierosy, które miał przy sobie i dyszkę. Zziajany pijak oparł się o samochód:

– E, przecież ja nie dlatego, żeby coś brać od pana, ale jeśli pan pozwoli, to skorzystam. – w 2 sekundy fajki i dyszkę miał już w swojej brudnej łapie. Seba z trudem hamował złośliwy uśmieszek. I nagle, „O, kurwa!” – hamując się, by nie krzyknąć na głos, Seba odwrócił głowę od menela Kazika. Znowu ten smród! W kilka sekund przypomniał sobie, że to samo czuł wtedy, za pierwszym razem w domu Perciocha. „No, koleżko! Chyba się jeszcze kiedyś spotkamy” – niemal na głos pomyślał Seba.

– Ups. chyba mi się wymsknęło. Wybaczy pan, koleżanka, może i dobrze umie zrobić, ale gotować, to nie umie. – Bez grama zażenowania powiedział pijak. – Dobranoc! – I szybko poszedł w swoją stronę.

„Lepiej, byś przestał chlać i się przebadał” – pomyślał Seba bez cienia współczucia. Kazik Staszak… Zapisał w telefonie. A skoro jest już przy sklepie, to dokupi fajek i coś, czym chociaż trochę przetrze ręce zanim dotrze do mieszkania. Wszedł do sklepu. Poza jedną dziewczyną przy kasie i fury siatek, do których ciągle coś wkładała, nie było nikogo. Chyba się dobrze znają ze sprzedawczynią, bo trajkoczą i chichoczą w najlepsze. „Ech, te baby! No i już mi się przygląda. Typowe!”

– Dobry wieczór paniom – Uśmiechając się przyjacielsko, podszedł do mimo że „durnych bab”, to jednak sympatycznych. –  Czy dostanę u was  jakieś ręczniki papierowe, chusteczki? Coś, co pomoże mi pozbyć się tego? – Wyciągnął ubrudzone od oleju ręce.

– Oczywiście! – Z szerokim uśmiechem odparła sprzedawczyni. – Zapraszam, w lewo, i alejką do końca regałów. – Wykonała zapraszający gest ręką. – Pójść z panem, czy poradzi sobie pan sam? – piszczała dalej.

– Dziękuję, mam nadzieję, że sobie poradzę. – Przechodząc obok ciągle uśmiechającej się i przyglądającej się mu dziewczyny, celowo spojrzał w jej stronę, by ją speszyć. Umiał to robić doskonale! Nie spodziewał się tego, że ich oczy tak szybko się spotkają. „Kurwa!” – szybko odwrócił wzrok i dla zmyłki skinął do niej głową, lekko się uśmiechając zniknął w głębi sklepu. „Chyba jest lepsza w te klocki ode mnie”, pomyślał. Przy wychodzeniu, przytrzymał jej drzwi, szybko podziękowała i poszła z tą toną siatek do samochodu. O! pakuje wszystko do TEGO samochodu. To ta, „z którą lepiej nie zadzierać”? No, ciekawe, ciekawe…

– No to, do widzenia! – Odezwał się niej,  wsiadając do swojego rupiecia, ale nie miał pomysłu na nic więcej. Uśmiechnęła się, pomachała ręką. Czego więcej oczekiwał? Próbując uruchomić silnik, ciągle patrzył w jej stronę, sam nie wiedział dlaczego.

– Ej! Ale teraz już nie musimy udawać! ODPALAJ! – mówił na głos do samochodu, który, za trzecim razem zaskoczył. Powoli odjechał. We wstecznym lusterku widział, że stoi i patrzy w jego stronę.


     Nadal stojąc przy biurku, jego myśli ciągle krążyły wokół tego, na co przed chwilą wpadł. Mimo, że miał już dużo danych na temat Perciocha, mimo że w końcu jest zgoda na przekopanie jego podwórka i dzięki temu – ma nadzieję – szybko znajdą dowody obciążające tego typa, to ciągle nie miał nic konkretnego, potwierdzającego to, że Percioch i Kazik Staszak, który po sprawdzeniu i zasięgnięciu języka okazał się Wieśkiem Sułkiem, są wspólnikami.  Zastanawiał się nad tym, czy ludzie w Brzózkowicach celowo nic nie mówią, bo nie chcą mieć nic wspólnego z tym Perciochem i kłopotów? Czy oblech Percioch i Sułek są naprawdę tak ostrożni i sprytni, że faktycznie nikt nie jest w stanie potwierdzić, że coś ich łączy. Ale! Przecież jest jeszcze ta dziewczyna, z którą wg Sułka „lepiej nie zadzierać”. „Muszę ją odszukać! Nie powinno być trudno.” pomyślał Seba i w końcu usiadł za biurkiem, spoglądając na nazwisko i numer telefonu, pod który Piotrek kazał mu zadzwonić. Zadzwonił. Nikt nie odbiera. Trudno. Przepisał numer telefonu i nazwisko do swojej komórki. Spróbuje później. Z drukarki wyciągnął kartkę papieru, na której zaczął zapisywać swoje myśli i porządkować to, co już ma na Perciocha i to, co planuje jeszcze zrobić. Wszedł Tomasz. Seba spokojnie, by nie wzbudzać podejrzeń młodszego kolegi, zwinął kartkę i włożył do kieszeni munduru.

– Seba, jutro zaczynamy o 6:00 rano od patrolu i kontroli samochodów na wyjeździe z Brzózkowic. Pamiętasz? – zapytał Tomasz, poprawiając guzik przy koszuli.

– Taa.. pamiętam. I znowu pospane. – Odpowiedział Seba, lekko się uśmiechając do Tomasza. Mimo, że Seba nie był specjalnie wylewny i nie szukał kolegów na siłę, to Tomka polubił. Może był troszkę podobny do niego. Mimo że Tomasz był młodym policjantem, to nie było w nim tej charakterystycznej dla młodych policjantów zapalczywości, nadgorliwości i chęci pokazania za wszelką cenę, że jest się gliną. Był fajny.
Służba na dyżurce w końcu dobiegała końca. Sebę trochę to męczyło, ale i dawało dużo czasu do rozpracowywania Perciocha.


Dopiero zaczęli kontrolę kierowców. Sprawdzili już kilka samochodów. Było jeszcze ciemno, mgliście i najchętniej zostałby w łóżku. No cóż. Musiał pozostać w swojej roli.

– Seba! Teraz twoja kolej. Bierz to auto. – zakomunikował wesoło Tomek, wsiadając do radiowozu i machając w stronę nadjeżdżającego samochodu.

– No OK! Nie mam wyjścia… – bez entuzjazmu Seba wyszedł krok na ulicę, podniósł rękę ze świecącym wskaźnikiem. Samochód zatrzymał się dokładnie w tym miejscu, które wskazywał.

– Dzień dobry, z tyłu mam psa, który może do pana wyskoczyć ze szczekaniem, proszę się nie wystraszyć – Przez odsuwaną szybę, zaczęła trajkotać do niego dziewczyna w czerwonej bluzie, patrząc wszędzie, ale nie na niego. „To ona!” – szybko zauważył! Był z Tomaszem, nie mógł się teraz zdradzić. Nikt w komisariacie, poza komendantem nie wie przecież po co tutaj jest.

– Dzień dobry, nie ma problemu, to może szybie już wystarczy tego odsuwania, proszę dokumenciki… – Odezwał się przyjaźnie. Zaczęła grzebać w saszetce z dokumentami. Seba zaciekawiony psem miał czas, żeby pozaglądać do niego przez tylne szyby. Przyciemnione okna jej samochodu i to, że było jeszcze przed świtem, nie pomagało. Udało mu się jedynie stwierdzić, że pies jest duży i nie szczeka. Porządny pies! W końcu podała mu dokumenty. Oczywiście, że zauważył jej zaskoczenie i zmieszanie, kiedy na niego spojrzała.

– Sprawdzamy: Kaja Nomysz … – Seba już w radiowozie mówił na głos dane K., numer rejestracyjny, itd. – I co? – zwrócił się do Tomka.

– Wszystko jest Ok. – odparł młody policjant. Seba wyszedł z radiowozu z alkomatem w ręce. Za jakiś czas wrócił wyraźnie rozbawiony.

– Ech, te kobitki – śmiejąc się, machnął ręką, podał alkomat Tomaszowi a sam zaczął wpisywać do swojego telefonu: Kaja Nomysz… i szybko schował go w kieszeni. Miał wrażenie, że zna to imię i nazwisko. Nie mógł teraz skojarzyć, skąd. Jak wróci na posterunek, zacznie się zastanawiać. Jeszcze pół godziny.

„Kaja Nomysz, Kaja Nomysz… Kaja Nomysz…” – Sebastian z Tomaszem wrócili już na posterunek. Seba miał chwilę przerwy. Robił sobie kawę i ciągle powtarzał w myślach jej imię i nazwisko, próbując odgrzebać coś w pamięci. I ciągle nic. Usiadł z kawą przy biurku, wyciągając z kieszeni telefon, klucze, notes i przeróżne kartki z zapiskami. Dzisiaj musi wziąć się za ustalenie terminu zabrania psów od Perciocha. Wyciągnął kartkę z numerami telefonów, które dał mu komendant.

– TY PALANCIE! – krzyknął sam do siebie. Na karteczce, obok danych weterynarza i schroniska, jak wół stało: Kaja Nomysz, behawiorystka tel. 606…


– Dzień dobry, komisariat policji w Brzózkowicach, Sebastian Got się kłania. Czy pani Kaja Nomysz? – Seba sam nie wiedział dlaczego, dzwoniąc do niej, jest lekko spięty.

– Tak, to ja. Czym mogę służyć szanownej policji? – zapytała wesoło.

– Chciałbym się z panią spotkać na komisariacie. Możliwe, że będziemy potrzebować pani pomocy. Dzisiaj wchodzi w grę?

– Tak. Byle po osiemnastej. – szybko odpowiedziała.

–  Świetnie! – krzyknął, chyba zbyt entuzjastycznie. – Jak tylko się pani zjawi, proszę powiedzieć dyżurnemu, że jest pani umówiona z Sebastianem Gotem. Przyjdę po panią.

– OK. Nie ma problemu.

– Dziękuję. Do zobaczenia.

– Do widzenia.

Rozłączyli się.

Przyszła. Seba otworzył jej drzwi do dalszej części komisariatu i zaprosił, by przeszła przed nim. „Kobieto! Ależ ty pachniesz!” pomyślał i szybko wrócił w myślach do pytań, jakie chce jej zadać. Szli dość długim korytarzem. On pół kroku za nią. Zaczął mówić jakieś bzdury. Przypomniał też o ich porannym spotkaniu podczas kontroli.

– Niech mi pan nie przypomina tej żenującej akcji z alkomatem! – Przerwała mu, śmiejąc się. – O reszcie nie mówiąc… – kręciła głową i śmiała się z samej siebie.

Weszli do małego pokoju, w którym stał stolik z czterema krzesłami i niemal pusty regał.

– Usiądziemy? – Seba wskazał ręką krzesło i lekko je odsunął. Kaja rozpięła kurtkę i usiadła. – Napije się pani czegoś? – zapytał miło i spojrzał w jej stronę. „Kurwa! Co jest?” – Krzyczał w myślach do siebie. Seba, pierwszy raz od bardzo dawna znowu czuł się speszony w obecności kobiety.

– A nie dziękuję, na razie dziękuję. – Miło odpowiedziała.  Wodziła wzrokiem za Sebą podchodzącym do regału, jednocześnie ściągała kurtkę. Tak, na komisariacie jest faktycznie bardzo ciepło. Sebie zrobiło się wręcz gorąco.

 


Uwaga: ww. tekst jest fikcją literacką. Bardzo proszę, aby policjantów w naszej okolicy pozostawić w spokoju. Zwłaszcza tych przystojnych i nie doszukiwać się analogii w świecie realnym.