Im jestem starsza, tym bardziej dostrzegam absurdy Świąt wszelakich. Co zupełnie nie przeszkadza mi (świadomie) w tych absurdach uczestniczyć!
Szczerze bawią mnie ludzie podchodzący do świąt śmiertelnie poważnie i dosłownie. Szczerze bawią mnie ludzie, którzy w imię tradycji sieją postrach w rodzinie i wśród znajomych. Szczególnie bawią mnie ludzie, którzy wszelkimi członkami odpychają od siebie „wszytko, co inne”… Bo oni to tylko po chrześcijańsku, albo tylko po antychrześcijańsku, albo tylko po islamsku, buddyjsku i Bóg jeden wie, jeszcze po jakiemu … Oczywiście, nie zdając sobie sprawy z tego, że każdy z nas, czy chce, czy nie chce, jest w samym środku tego naszego ludzkiego kulturowego bajzlu. Bawią mnie ludzie, którzy w imię swoich „jedynie słusznych” poglądów są w stanie pokłócić się i obrazić śmiertelnie na najlepszego przyjaciela, na ojca, matkę, brata…a potem usiąść do świątecznego stołu, jak gdyby nigdy nic. A nie, tacy ludzie mnie nie bawią. Przerażają mnie.
W internetach krąży tekst, który jest bardzo dobitny a jednocześnie cudownie prosty w swoim przekazie:
Szukam świata,
w którym jedna jaskółka
czyni wiosnę.
Gdzie szewc chodzi w butach.
Gdzie jak cię widzą,
to dzień dobry.
Szukam świata,
w którym
człowiek człowiekowi
człowiekiem.
I znalezienia takiego świata życzę sobie i Wam wszystkim!
A jak my świętujemy? Świętujemy fajnie, mądrze, uczciwie i bez przerostu formy nad treścią. Cieszymy się, że jesteśmy razem. Dla mnie magią tych Świąt nie jest to, że w kulminacyjnym punkcie „nagle zaczyna padać śnieg”, jak w większości amerykańskich bujdach, magią nie są świecące wszędzie światełka, ozdobione krzaki i stroiki poupychane niemal w każdą, choć troszkę wolną przestrzeń. Magią nie jest nawet to, że Jezus się urodził, bo przecież urodził się wiosną, albo jesienią… Magią jest to, że nawet najzagorzalsi fukacze, ignoranci i buce potrafią w tym czasie zrobić coś dobrego. Bezinteresownie, tak po prostu. Coś dobrego dla siebie, dla innych, dla zwierząt… Naprawdę!
Nasze święta są proste, na stole również. Przygotowujemy zawsze tylko to, co faktycznie zjemy. Ofiarami tegorocznych Świąt były: jeden kurczak z wolnego chowu, jeden dorsz, którego w większości zjadły nasze zwierzęta i łosoś z norweskiej ekologicznej hodowli, którego z Norwegii przywiózł Maciej i niestety, którego zjedliśmy jeszcze przed Świętami. Łosoś miał być wędzony i nikt się mu specjalnie nie przyglądał, kiedy wrzucaliśmy opakowanie do lodówki. Przez przypadek odkryłam, że ten łosoś jest surowy i co gorsze: z 3dniową datą przydatności do spożycia. Odkryłam to dzień po. Dzień po też można zjeść? A pewnie, że można! Przecież był hermetycznie zamknięty i w lodówce, no to siup na patelnię! Sól, pieprz, trochę ziół i oleju. I jest super pysznie (kotom też smakował):
No i pora na kolację wigilijną… oczywiście darmozjady pierwsze przy stole! Czwarta kicia – Żółta (jest bura), jako jedyna postanowiła trzymać fason i nie okupować stołu zanim nie pojawi się jedzenie.
Co jemy? Nasze dania wigilijne nie są „postne”. Uważamy, że to nie ma żadnego znaczenia, czy zjemy tego biednego kurczaka dzisiaj, czy jutro… myślę, że zamiast skupiania się na tym, żeby Wigilia była jarska, lepiej skupić się na ilości zjedzonego pokarmu. UMIAR wskazany (poczekajcie do końca wpisu).
Jemy prosto i bez cudowania, to co przygotowujemy na Wigilię, jemy przez kolejne 2 dni Świąt. Nic więcej. Nie kupujemy i nie jadamy ssaków, czyli wszelkie wędliny, mięsiwa odpadają. Po prostu, nie jemy.
Pojawia się u nas czasami kurczak, ryby, ale też jakoś nie zbyt często, za to zawsze jest to zwierzę z wolnego chowu, z ekologicznego – jak się uda. Tak samo jest z jajkami – zawsze kupujemy „swojskie” od pani Joli, albo z wolnego chowu w sklepie. I niech nikt mi się nie waży mówić, że to cudowanie, zawracanie głowy! To jest ŚWIADOMOŚĆ, tego jak hodowane są zwierzęta i najbardziej elementarna przyzwoitość mięsożercy. W Bukownie bez problemu można kupić kurczaka z wolnego chowu oraz jajka od kur żyjących w normalnych warunkach.
A co z wigilijnym karpiem? NIC! Jak żyję 40 lat na tym świecie, tak w ustach nie miałam karpia. I za co kocham moich Rodziców? Za to, że nigdy w naszym domu nie było żywego karpia. Barbarzyńskie zwyczaje w naszym dom? Nigdy! Dziwne, że tak wielu ludzi ciągle tego nie rozumie…
Zatem… Jeden, bidny chudy, luzem biegający kurczak jest, jak nie bazą, to częścią naszych potraw na 3 dni obżarstwa. Najpierw gotujemy z biedaka bulion, który stanie się pysznym barszczem. Potem ostudzonego kurczaka obieramy z mięska i część ląduje w bigosie, a mniejsza część mięska ląduje w farszu do pierogów i krokietów. W farszu do pierogów i krokietów głównym składnikiem jest kiszona kapusta i grzyby, na końcu kurczak. No i teraz tylko ciasto na pierogi, naleśniki na krokiety… Do tego oczywisty podział ról i powstają:
1. Pierogi. Mamuśka robi najlepsze na świecie pierogi, które w Święta smakują jeszcze bardziej wyjątkowo. W tym roku machnęła, ot tak, 154 sztuki.
2. Krokiety.
3. Bigos, który generalnie robi się sam… A kto akurat koło niego przechodzi, to myrda i próbuje. Nawet Maciejowi się zdarza.
4. Barszcz czerwony.
Buraki, czosnek i zioła działają cuda!
5. Ciasto piernikowo – czekoladowo – bakaliowo – makowe imitujące kutię. Mój osobisty wymysł – mimo wielu składników, jest proste, błyskawicznie się je robi i jest PRZEPYSZNE! Miał być jeszcze sernik, jednak (na szczęście) daliśmy sobie na luz…
6. Najprostsza sałatka jarzynowa. Mama musi ją mieć i sama sobie ją robi.
7. Dorsz w najprostszej panierkowej wersji (panierka z otrąb i płatków), ale marynowany w ziołach z pół doby.
Zanim wyciągnęłam aparat, to po dorszu już się oblizywały zwierzęta. A o sfotografowaniu sałatki zapomniałam. Wiem! To straszne! Nie wiem, jak i czy blog to przeżyje!
I to całe nasze jedzenie… Mało? A w życiu!
Jeśli pojawiają się Goście, to i pojawiają się siaty z Ich dziełami kulinarnymi.. No i takim sposobem, zawsze kończymy wielkim obżarstwem i piciem… Bo był pasztet Bobka, i było kolejne wino.. i takie to… ciasto – to takie jasne, pyszne – mocno alkoholowe… No i pierniczki były, i sałatka buraczana… i drugie wino, i potem… aaa.. moszzeee.. jesze …jedno…
uff… było świątecznie!
Post Scriptum
Nie mogę na koniec nie wspomnieć o Georgu Michaelu, który – odkąd skończyłam 8 lat – towarzyszył nam w każde Święta z piosenką „Last Christmas”… niestety, te Święta były dla Niego naprawdę „Last”. Ot, ironia losu… Genialny piosenkarz, chyba fajny człowiek… Szkoda.