Opieka nad POLYANNĄ do czegoś zobowiązuje! Ciągle uczę się koni… A jeszcze jak się człowiek – po feministycznemu: człowieczyni – zadaje z ambitnym i dociekliwym eSem, to oczywistym było, że wcześniej czy później na tapecie będziemy mieć struganie końskich kopyt.
A kwestie typu: czy kowal, to aby na pewno dobrze zajmuje się kopytami naszych lasek? A dlaczego te strzałki tak mocno wyciął? A skąd te plamki na podeszwie Poly? A tylne lewe kopytko Mariolki, to jakieś krzywe po ostatnim struganiu, na pewno takie ma być? skutecznie popchnęły sSa do żwawego poszukiwania literatury na temat końskich kopyt. Od artykułu, do artykułu, od książki do książki, od strony internetowej, do strony, w końcu trafił na Kubę i jego książki, potem na stronę internetową. I co tu dużo mówić (pisać): MAMY TO!
Wczoraj wróciliśmy…
3 miesiące wcześniej:
Pewnego dnia eS ciepnął mi przed nos książkę:
– Czytaj! Na pewno ci się spodoba! Jadę do gościa na warsztaty z werkowania.
Rzuciłam okiem na okładkę: „Partnerstwo doskonałe. Koński punkt widzenia”, autor? Jakiś Jakub Gołąb… Cóż, ciepnął, to przeczytam. W wolnej chwili. Zaczęłam czytać jeszcze tego samego dnia. Skończyłam następnego. I kurde! Intuicja mnie nie zawiodła!
I tutaj muszę wrócić do swojego wpisu sprzed 1,5 roku o końskim weekendzie z JNTB w Karpaczu czytaj wpis >>>
Każdy, ale to absolutnie każdy, kto ma cokolwiek wspólnego z końmi, musi przeczytać tę książkę. I co z tego, że wiesz więcej o anatomii konia niż jest to opisane w książce, że wydaje ci się, że znasz swojego konia lepiej niż jakiś Jakub, że przecież trenujesz wg wskazówek doświadczonego instruktora/trenera, a może sam/sama jesteś instruktorem/trenerem… No i wszyscy tak robią, to dlaczego ja mam robić inaczej?
Trzeba przeczytać i już!
Przeczytasz, to zrozumiesz, o co mi chodzi. Nie będę zabierać ci tej przyjemności, kiedy czujesz, jak w głowie otwierają się szufladki i wszystko zaczyna się układać w nową układankę, kiedy to co czujesz intuicyjnie, jest tą drogą, którą należy pójść dalej….
Tak! Koń zazwyczaj nie ma szczęścia, kiedy na jego drodze pojawia się człowiek. A uciec nie ma gdzie. Za to my możemy sprawić, żeby życie naszych koni stało się znośniejsze
Jak już przeczytałam książkę, wlazłam na stronę, żeby więcej poczytać o tym całym Jakubie i Spółce, a tu się okazuje, że przecież już kilka lat temu chciałam tam do Nich pojechać na warsztaty „najpierw wytresuj kurczaka”. Tym bardziej nabrałam ochoty, żeby zobaczyć To Miejsce, poznać Tych Ludzi. Zaczęłam czytać o tych eSowych warsztatach z werkowania. Kurde! Jest opcja „wolny słuchacz” i są jeszcze wolne miejsca! Dzwonię do eSa:
– a jakbym ci się wprosiła na te warsztaty i też pojechała?
– dawaj!
No i się wprosiła. Pojechali.
Wczoraj wróciliśmy.
I wiecie co? Świetnie, że się wprosiłam! W mordę bym se pluła, jakbym odpuściła!
Po pierwsze primo: kowal ma zakaz zbliżania się do kopyt Polyanny.
Po drugie primo: jestem pod wrażeniem ogromu przekazanej wiedzy, a sposób jej przekazania i skupienie się na tym, na czym należy, były naprawdę na świetnym poziomie.
Po trzecie primo: zakochałam się. Zakochałam się w Żywcu. Było prawie jak w raju – przekupiłam go jabłkiem.
Zwierzęta w Rancho Stokrotka mają szczęście, że tam mieszkają. Widział ktoś asystujące kury przy struganiu końskich kopyt, których nikt nie miał zamiaru przeganiać? Widzieli świnię, która ma swoją budę, miejsce w domu i broni dojścia do lodówki? Widzieli kiedy psy i koty, które wychodzą na ulicę witać gości? Mogą zobaczyć. Niech jadą na Rancho.
Wyszła taka trochę laurka, prawda? Nie taki był mój zamiar. Zamiarem mym jest głoszenie dobrej nowiny o miejscach i ludziach, którzy rozumnie podchodzą do życia ze zwierzętami. A do tego jeszcze dzielą się swoją ogromną wiedzą i doświadczeniem z innymi w wyjątkowy i na pewno oryginalny SWÓJ sposób.
ps. jak upoluję termin „na kurczaki”, to jeszcze wrócę. A jak!
W A R T O !